czwartek, 13 września 2012

Rozdział 9,, Nie cierpię Cię! Rozumiesz to?"

Kilka minut po 15 opuściliśmy lokal i kierowaliśmy się do domu znajomą mi już trasą. Charlie trzymał się ręki Zayna niczym syn ojca. Poczułam gdzieś w głębi duszy lekkie ukłucie i przypomniałam sobie o tym co tak skrycie noszę w tajemnicy. Oblał mnie zimny pot i ruszyliśmy.
Szliśmy tak milcząc i co chwilę mimowolnie spoglądając na siebie. Twarz Zayn’a nie wyrażała żadnych emocji, była pusta, beznamiętna. Towarzyszący mu do tej pory uśmiech znikł lub schował się w cieniu mrocznych emocji. Nie znam go ale zauważyłam, że przy swoich przyjaciołach milknie i tylko obserwuje, nic więcej.
Charlie biegał dookoła nas uwolniwszy się z uścisku dłoni Zayn’a. Co prawda spoglądałam na niego ale wystarczyła chwila nieuwagi i….
- Charlie nie!- krzyknęłam rzucając się w stronę chłopca. Rozległ się przeraźliwy dźwięk, stanowczo nie przyjemny dla ucha a następnie płacz chłopca. Długi, przeraźliwy, wyrażający ból i strach płacz chłopca.
- Charlie!- ujęłam chłopca w ramiona odrzucając torbę w bok- Boli Cię coś?- chłopiec płakał, był przerażony. Dłonie powoli zaczynały mi drżeć co nie uszło uwadze mulata.
- Valery.. Twoje dłonie- spojrzał na mnie- Och…- jego wzrok skierowany był teraz nieco niżej- Jego kolano, ono krwawi- dopiero teraz zauważyłam, że materiał spodni brata zabarwił się na czerwono.
- Proszę pójdziesz do apteki? Po plastry i wodę utlenioną?- zapytałam Zayna a ten skinął głową- Tylko te z Kubusiem Puchatkiem!- krzyknęłam i już go nie było.
Gdy Zayn zajmował się uzupełnianiem apteczki ja musiałam uporać się ze łzami młodszego brata. Próbowałam różnych sposobów począwszy od zaproponowania kupna waty cukrowej skończywszy na żartach i wygłupach.
- To może lody z podwójną polewą?- zapytałam zrezygnowana
- Cztery gałki- powiedział powoli uspakajając się
- Dobrze, niech Ci będzie ale następnym razem masz uważać bo chyba nie chcesz zostawić ząbków na chodniku co?- zapytałam wycierając mu zarówno nosek jak i oczka. Chłopiec skinął główką a ja wziąwszy go na ręce skierowałam się do budki z lodami
- Poproszę cztery gałki: malinową, bakaliową, cytrynową i….
- Toffi!- dodał Zayn
- No i toffi- uśmiechnęłam się- sos truskawkowy i jabłkowy a posypka…
- Owocowa ma się rozumieć- wtrącił Zayn
- Chcesz coś?- zapytałam chłopaka podając loda małemu co wywołało u niego uśmiech na twarzy
- Nie, nie. Dbam o linię- puścił oczko a ja śmiejąc się zapłaciłam za loda i ruszyliśmy do domu.

W końcu znaleźliśmy się przed bramą naszej posiadłości. Musiałam małemu wyperswadować, że Zayn dzisiaj nie ma czasu i musi wracać do domu a nie przesiadywać z nami całe dnie.
- Ale Valery…- próbował coś powiedzieć aby przekonać zarówno mnie jak i mulata
- Nie ma mowy. Zayn też na obowiązki a ja musze się uczyć zresztą on też więc koniec tematu. Pożegnaj się- powiedziałam zbyt poważnie na co chłopak się zaśmiał. Zayn szeptał coś maluchowi do ucha a ja usiłowałam co nieco usłyszeć. Jednak nie przyniosło to żadnych skutków.
- To cóż…- zaczął mulat- do zobaczenia jutro rano tak?
- Tak, na to wygląda, że tak.- podałam mu dłoń a on jednym ruchem sprawił, że znalazłam się przy nim blisko. Delikatnie mnie przytulił i szepnął:
- Nie bądź na niego zła, to tylko dziecko- podał mi reklamówkę z medycznymi specyfikami i odszedł w swoją stronę.

- Valery to piecze!- płakał chłopiec a ja dzielnie znosiłam widok krwi.- Valery!!!
- Cii…. Jeszcze chwilka Charlie, jeszcze chwilka- zaczęłam dmuchać na ranę co przyniosło ulgę młodemu- I zobacz! Będziesz miał Kubusia Puchatka na ranie! Hurra!- zawołałam co wywołało uśmiech na twarzy dziecka- No już, leć się bawić- powiedziałam a chłopiec zeskoczył i pobiegł na górę. Nalałam sobie szklankę soku i zrobiłam to samo.
Po chwili byłam już w swoim pokoju i zabierałam się za matematykę. Miałam zaledwie do zrobienia 12 przykładów więc po 15 minutach miałam matmę z głowy. Fizyka poszła w odstawkę a nauczyciel przegrał walkowerem. Jutro miałam mieć zajęcia śpiewu i gry na pianinie więc zapowiadał się na prawdę dobry dzień. Włączyłam radio i zaczęłam śpiewać Beautiful- Christiny Aguilery była ona moją ulubioną wokalistką zaraz po Beatlesach. Mój głos roznosił się po całym domu i było nieuniknione, że zaraz przyleci mały aby mnie uciszać i tak też się stało
- Valery ucisz się! Nie piszcz tak!- przekrzykiwał mnie mały a ja jak na złość śpiewałam coraz głośniej.- Głupia krowa!- krzyknął i wyszedł z pokoju.
- Co?!- wrzasnęłam ściszając radio.- Coś Ty powiedział?!-
- To co słyszałaś!- krzyknął biegnąc po schodach.- Głupia, tłusta krowa!- pokazał mi język
- Ty gówniarzu Ty jeden! To ja się Tobą zajmuję a Ty co?!- wiedziałem, że jest jeszcze mały ale jego słowa mimo wszystko mnie raniły
- Dobrze, że Meg od Ciebie poszła, kto by z Tobą wytrzymał! Ciesz się, że brzuch Ci już znikł bo by Cię Zayn nie chciał!- podbiegłam do niego i złapałam. Wymierzyłam mu ostrego klapsa w pupę
- Nigdy więcej nie wspominaj o Meg! Nie masz prawa!- chłopak zaniósł się płaczem. Ja płakałam, on płakał, wszyscy płakaliśmy. Na zegarze dochodziła 17. a babci jak nie było tak nie ma.
- Nie cierpię Cię! Rozumiesz to?- wykrzyknęłam i zobaczyłam stojącego w drzwiach salonu Zayn’a- A Ty co tu robisz?- zapytałam go wycierając łzy
- Twoja babcia mnie wpuściła- wskazał na drzwi wejściowe w których zauważyłam starszą kobietę z zakupami.
- Babcia! Babcia! Valery mnie bije!- chłopiec przylgnął do kobiety a ja pognałam na górę zalewając się łzami. Ten świat nie ma dla mnie litości.

Środa, 27 kwietnia
Dlaczego? Jakim cudem? Jak w ogóle mogłam wyhodować taką żmiję na własnej piersi? Jak, w ogóle jak on mógł wspominać o Meg i mówić, że dobrze, że ode mnie odeszła? Jak?!
Uderzyłam go, uderzyłam mojego brata. On ma dopiero 4 lata i sam nie wie co mówi a ja dałam się ponieść, dałam się sprowokować i uderzyłam go…
Siedzę i płaczę w poduszkę więc z góry Cię przepraszam za to, że będziesz w łatki. Czasami mam dość tego wszystkiego, tego całego pieprzonego życia i tych wszystkich zakłamanych osób. W szkole o mało co mnie nie zabiła ta suka Becky… Może było by tak lepiej?
Siedzę tu na górze, ze świadomością, że na dole siedzi jedyna osoba, której jestem w stanie zaufać. Na dole siedzi Zayn i słyszał jak wrzeszczę na malca, że go nienawidzę. Widział moje łzy….
Przerywam pisanie i chowam głęboko zeszyt pod poduszkę gdy słyszę ciche pukanie. To babcia
- Valery proszę zejdź na dół. Zayn poszedł mówiąc, że przyjdzie później muszę z Tobą porozmawiać.- i wyszła jak gdyby nigdy nic.
Wstałam i spojrzałam w lustro stojące w rogu pokoju. Naprawdę jestem brzydka. On ma rację. Pomyślałam i przeczesując włosy palcami wyszłam z pokoju. Skierowałam się bezpośrednio na dół i usiadłam tuż obok babci pochylonej nad kubkiem herbaty w jadalni.
- Valery…- zaczęła a ja wiedziałam, że to będzie jedna z tych trudnych rozmów gdzie matka stara się wyjaśnić coś córce- Nie możesz tak postępować z bratem. Nie masz prawa go uderzyć rozumiesz? To jest tylko dziecko, on nie wie co mówi-
- Ale on…- zaczęłam ale nie dane było mi dokończyć
- Wiem co on powiedział i już więcej nie wspomni o sama wiesz kim- Bawimy się w Harry’ego Pottera czy jak? Sama- wiesz- kim? Ona ma imię, Meg. Nazywaj rzeczy po imieniu a nie się ich boisz. – Powiedziałam mu, że boli Cię to co on mówi i jako tako zrozumiał. -
- Przepraszam- powiedziałam- Coś jeszcze?- zapytałam najnormalniej jak potrafiłam. Czułam jak stres przejmuje kontrolę na moim ciałem. Nie chciałam pokazać jaka to ja jestem słaba.
- Nie to wszystko- babcia wstała od stołu- Za 2 godziny kolacja.- wyszła bez słowa a ja chwyciłam smycz psa i czym prędzej wybiegłam z nim na podwórko zalane zachodzącym słońcem.
Biegłam czym prędzej przed siebie zanosząc się płaczem. Potrącałam przechodniów, którzy krzyczeli za mną mnóstwo różnych obelg. Niektóre z nich trafiły prosto do mojego serca a niektóre z nich puszczałam w niepamięć.
Park powoli pogrążał się w ciemności jednak dla mnie nie było to przeszkodą aby nie biec, wręcz przeciwnie nie będę musiała znosić na sobie tych wszystkich spojrzeń. Starałam się nie myśleć o tym co miało dzisiaj miejsce, starałam skupić się na własnym oddechu i biegu. Tak jak uczył nas nauczyciel wdech nosem, wydech buzią, wdech nosem, wydech buzią. W końcu gdy przebiegłam około 3 km stwierdziłam, że starczy na dzisiaj i już chciałam wrócić gdy… Boże, kompletnie nie wiem gdzie jestem. Idiotka wybrała się na bieganie po parku, którego nie zna. Skarciłam siebie w duchu i wyjęłam telefon wybierając numer do Zayn’a.
- A są tam jakieś szczególne nie wiem miejsca, znaki, posągi?- zapytał chłopak
- Tak, jest tu taka duża szachownica- powiedziałam lekko przemarznięta
- Ok., to już wiem. Czekaj tam na mnie, zaraz tam będę- i rozłączył się.

Przestępowałam z nogi na nogę. Dreptałam wokół własnej osi nie wiedząc jak mogę się rozgrzać. Chyba złym pomysłem było wybieganie na dwór w tym w czym stałam. Pies chyba też powoli się niecierpliwił bo ciągnął mnie przed siebie a ja ledwo co mogłam go utrzymać.
Po 15 minutach zjawił się Zayn. W świetle ulicznych latarni był tak cholernie przystojny… Och… Naprawdę. Poczułam ciepło w całym ciele.
- Mądra jesteś?- zapytał ściągając swoją kurtkę i zakładając ją na mnie. Od razu poczułam zapach jego perfum i przyjemne ciepło.
- Dzię- Dziękuję- wyszczekałam. Palce, które miałam zaciśnięte na smyczy dawno już straciły czucie i teraz przypominały sztywne drążki. Próbowałam je zgiąć, w jakiś sposób pobudzić do pracy ale nic z tego.- Moje palce, nie czuję ich- powiedziałam półszeptem aby nie tracić energii. Chłopak bez namysłu chwycił moje dłonie i zamknął w swoich. Zaczął dmuchać na nie swoim ciepły i słodkim oddechem patrząc przy tym w moje oczy. Delikatnie się uśmiechał a ja stałam jak ten baranek i ani mee ani bee…. Jego oczy…. Mogłabym przysiąc, że ujrzałam w nich iskierki.
Nie chcę się zakochać, nie chce czuć, że angażuje się, nie chce być ważna dla kogoś, nie chce być dla kogoś całym światem, nie chce aby ktoś mówił mi jaka to ja jestem cudowna. Nie ktoś taki jak ZAYN.
-
Już lepiej?- zapytał
- Tak, znacznie lepiej. Dziękuję- powiedziałam- Możemy wracać? Mimo wszystko zgłodniałam i zmarzłam- przygryzłam jedną wargę i spojrzałam na niego
- Tak, chodźmy- podał mi rękę a ja chwyciłam ją. Poczułam się jak gwiazda kina niemego. Nocna sceneria, dwójka ludzi, chłopak trzyma dziewczynę pod rękę, obok nich pies a na niebie wielki księżyc. Żadne z nich nic nie mówi bo wstydzi się tego co może się stać.
Dlaczego nie chcę się zakochać? Bo boję się, że każdy chłopak potraktuje mnie tak jak Olivier. Ja się zakocham bez pamięci a on co? Rzuci jak laleczkę w kąt i weźmie nową.
O co chodzi z Olivierem?
Otóż był sobie bardzo przystojny chłopak, marzenie każdej dziewczyny ze szkoły. Był jak kot, zawsze chodził własnymi dróżkami, skrupulatnie unikał problemów i złego towarzystwa. Miał wszystko czego zapragnął, miał kochającą rodzinę, siostrę, która była oczkiem w głowie tatusia no i był przede wszystkim uzdolniony, cholernie uzdolniony. Grał na skrzypcach. Boże on nie grał on wyczyniał z nimi cuda. Byłam w nim zakochana po uszy a nawet więcej. Każdą wolną chwile poświęcałam na słuchanie tego jak on gra, chciałam poznać każdą jego twarz a tych miał nieskończenie dużo. Zawsze kryłam się w auli na ostatnich miejscach gdzie blask reflektorów nie mógł mnie dosięgnąć. Pewnego dnia gdy wtargnęłam do owej auli i zajęłam swoje miejsce zorientowałam się, że nie jestem. Był tam on, siedział i patrzył na mnie z rozbawieniem.
- Dlaczego się ukrywasz?- zapytał mnie przybliżając się. Nie powiedziałam nic- Wiem, że przychodzisz na każdą moją próbę i siadasz na miejscu 16. Jesteś niemal świadkiem tego jak naradza się moja nowa miłość- skrzypce. Valery powiedz mi dlaczego się ukrywasz?-
- A dlaczego mam tego nie robić? Nie jestem warta Twojej uwagi, zapewne moje zdanie Cię nie interesuje a co dopiero mówić o takiej dziewczynie jak ja- odparłam przeklinając w duszy, ze tu przyszłam. Już chciałam wyjść gdy on zatrzymał mnie i pocałował. Oślepiał nas blask reflektorów ale to nam nie przeszkadzało, mieliśmy w końcu zamknięte oczy. Był przy tym taki delikatny, czuły i słodki. Oświadczył, że mnie kocha i nie interesuje go zdanie innych o mnie. On nie kocha mnie za to gdzie mieszkam tylko za to jaka jestem. I takim oto sposobem powstał team Valery & Olivier. Byliśmy niemal nierozłączni. Do zeszłej wiosny. Wtedy on zaczął pić, bić, ćpać i traktować mnie jako swoją własność. Musiałam być na każde jego skinienie. Posunął się za daleko. Uderzył mnie mocno a potem… potem najzwyczajniej w świecie mnie zgwałcił. Zgwałcił mnie z wielką brutalnością. Zostawił mnie na pastwę losu mówiąc, że nic dla niego nie znaczyłam, że byłam dla niego zwykłą szmatą tak jak i moja matka. W szkole na długo stałam się obiektem drwin ale to już za mną, nie chcę do tego wracać…..
- Hej wszystko dobrze?- zapytał Zayn potrząsając moją dłonią”
- Tak, po prostu złe wspomnienia powróciły….- wzdrygnęłam się- Może wejdziesz na kolację? Babcia na pewno się ucieszy- zapytałam orientując się, że jesteśmy już pod domem
- Z chęcią ale moi przyjaciele… oni będą na mnie źli-
- To zadzwoń po nich, niech oni też przyjdą- powiedziałam nie wiedząc sama co mówię
- Jesteś pewna? Na pewno tego chcesz? Wiesz co to oznacza mieć pięć potworów przy stole?-
- Nie z takimi potworami jak wy miałam do czynienia- powiedziałam myśląc o Olivierze- no już dzwoń- ponagliłam go. Chłopak wykręcił numer do jednego z nich i chwilkę negocjował coś sama nawet nie wiem co.
- Uff… Było ciężko ale przyjdą. Wiedzą, który dom więc chodźmy do środka bo zamarzniesz mi tu na śmierć.- popchnął mnie w kierunku domu a ja rozmarzyłam się o jego dłoniach…

- Babciu! Będziemy mieć gości na kolacji!- krzyknęłam kompletnie zapomniawszy o wcześniejszej kłótni
- Tak? To dobrze, bardzo dobrze- powiedziała wesołym głosem. Weszliśmy do jadalni w której panował istny zamęt. Charlie biegał dookoła stołu z Panem Biedronką w ręce a za nim pies. Babcia chowała zabawki do pudełka, które co chwilę zostawało przewracane przez chłopczyka a całość wręczył zapach z kuchni.
- Coś się przypala?- Zayn pociągnął nosem
- O nie! Moje klopsy!- krzyknęła babcia i rzuciła pudełko. Tysiące zabawek rozsypało się po podłodze. To wszystko doprowadzało mnie do szału. Włożyłam dwa palce do ust i z całej siły zagwizdałam. Zarówno pies jak i Charlie stanęli w miejscu.
- Charlie usiądź na tyłku i siedź! Pies na łóżko!- wskazałam na Korney’a a ten podkuliwszy ogon pod siebie poszedł na kanapę
- Czasami to ja się Ciebie normalnie boję- powiedział lekko wystraszony Zayn i usiadł obok mojego brata a ten od razu wskoczył mu na kolana. Pozbierałam szybko zabawki i ukryłam je w szafie. W mgnieniu oka nakryłam do stołu i usłyszałam dzwonek do drzwi. Pies zaczął szczekać a Charlie wariować. Z kim ja żyję…
- Valery!- wykrzyknęło czterech chłopaków od progu a ja aż złapałam się za uszy
- Mi też miło was widzieć- uśmiechnęłam się i wpuściłam ich. Miałam co do tego wątpliwości czy dobrze zrobiłam….Każdy z nich lekko mnie przytulił i przeszli do jadalni. Tam powitał ich Korney a zdaje się Harry wrzasnął gdy pies skoczył na niego. Z tego wszystkiego biedny chłopak się przewrócił i został cały obśliniony. Po pokoju przebiegła fala śmiechu.
- Dobra starczy Ci Harry- odsunęłam psa a chłopak wstał- To moja babcia Penelopa a to mój potwór Charlie- wskazałam ręką. Chłopcy okazali się być bardzo dobrze wychowani, każdy z nich pocałował babcię w rękę i wręczył po róży każda innego koloru. Dostała również butelkę bardzo dobrego wina.
- Siadajcie- wskazałam na miejsca przy stole a ja poszłam pomóc babci przy kolacji.
- Skąd Ty ich wzięłaś? Tacy mili? Aż do mężczyzn nie podobne- babcia uśmiechała się od ucha do ucha- Ale ten w blond włosach jest najsłodszy, powiedział mi, że smakuje jak klops- zaśmiałam się. Niall to Niall, on ma swoje prawa.  Na kolację babcia przyrządziła owego klopsa z ziemniaczkami, do tego surówka a na deserem malinowe ciasto. Dla mnie były naleśniki z brokułami więc wszystko było dobrze.
Przypadło mi miejsce między Zayn’em a Niall’em z czego byłam  bardzo zadowolona. No i w końcu przyszedł czas na kolację, miałam nadzieję, że wszystko będzie tak powinno być. Jednak i tu los postanowił mnie zaskoczyć, nie minęła godzina a w salonie zrobiło się niezłe zamieszanie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Taaa daaaa! Mamy kolejny, tym razem 9. już rozdział. A całkiem niedawno dodawałam pierwszy... Masakra jak ten czas leci. w ogóle ten tydzień to minął mi tak szybko, że nim zdążyłam obczaić to jutro już piątek. Czujecie to?? Weekend:)
No i mamy spotkanie z chłopakami... Na prawdę nie wiedziałam jak je zaaranżować, wiec wyszło jak wyszło. To wam pozostawiam ocenę powyższego rozdziału.
No i jak myślicie kim jest Meg dla Valery? No i na koniec- Olivier

Olivier Boo. Jest rok starszy od Valery.
Ma młodszą siostrę. Jest bardzo uzdolniony- gra na skrzypcach.
Los tak sprawił, że zszedł na ścieżkę zła tym samym raniąc Valery.
Ciągle ją kocha ale mino to nie chce się zmienić.
Wkrótce narobi nie małego zamieszana w życiu głównej bohaterki.

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział a Meg to albo jej przyjaciółka albo dziecko jej i Oliwiera, chyba, przynajmniej tak mi się wydaje.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. boski!!!
    mogę się mylić, ale stawiam na to, że Meg to była nienarodzona córka Val... nie wiem moja wyobraźnia mi to podpowiada, ale jak już powiedziałam mogę się mylić ;P
    pisz szybko i wpadaj do mnie ^^
    http://viator-nete.blogspot.com
    peace :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za jakże pochlebną opinię :)
      Oczywiście, że wpadnę w wolnej chwili :)
      Strzelajcie dalej a nóż coś okaże się prawdą :)

      Usuń
  3. Zaskakujesz mnie i z pewnością wszystkich ;)
    Rozdział JAK ZAWSZE ŚWIETNY!
    Moje myśli co do Meg są podobne jak u dziewczyn wyżej ;)
    Alex ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię czytać takie komentarze jak Twoje. Motywują mnie do dalszego pisania i wymyślania zaskakujących wydarzeń :)
      Ciepło ciepło :P

      Usuń
  4. Rozdział naprawdę SUPER !!! Cieszę się że czytam twoje opowiadanie !!!! <3 <3 Kocham , pozdrawiam ! <3

    OdpowiedzUsuń